piątek, 12 października 2012

Persentiatur (Will)

I tak bym nie zasnęła. A tak to przynajmniej mam, co robić.
Gdy tylko Ina zasnęła, przygasiłam, ale nie zgasiłam, ognisko. Jajo zostawiłam dalej tam, gdzie było. Ale przyjrzałam mu się uważniej. Był zielony, w piękne, kwiatowe wzory. I albo mi się wydawało, albo pod światło było tam widać dwa maleńkie stworzonka. Może nie tylko Ina ma dzisiaj zły dzień...?
Czuwając zorientowałam się, gdzie jesteśmy. Niedaleko szumiała rzeka Rondo. Tam właśnie miałyśmy się jutro udać. Jeśli pójdziemy wzdłuż tej rzeki wyjdziemy w dość ciekawym miejscu. Mianowicie...
Rzeka wypływa do jeziora (nie pamiętam nazwy). Nad jeziorem jest bardzo stromy spad. A na nim stoi bardzo stary, opustoszały zamek. Niektórzy mówią, że tam straszy. Ale nie wiem, czy jest w tym chodź ziarno prawdy.
Ina obudziła się bardzo wcześnie. Nie starałyśmy się jakoś bardzo o porządny posiłek. Zjadłyśmy po parę pasków suszonego mięsa i po kawałku podpłomyka. Od razu potem ruszyłyśmy dalej. Nie miałyśmy dożo do przejścia, ale chciałam nareszcie wyspać się w prawdziwym łóżku.
Nie rozmawiałyśmy. Ina co chwila zerkała na jajo. Robiła przy tym niespokojną minę. Ale i ja nie czułam się najlepiej. Ciągle coś w środku mówiło mi, że musimy być w tym zamku przed zachodem, bo potem będzie za późno. Nie wiem, na co za późno, ale brzmiało to tak, jakbym sama to sobie wmawiała.
- Bez sensu... - wyszeptałam.
- Co? - zapytała nieco zbita z tropy Ina.
- Nic... - burknęłam tylko.
Doszłyśmy do najciekawszego miejsca na rzece. Woda musiała wyminąć niewielką, okrągłą wysepkę, tworząc dookoła niej dwa osobne koryta. Za wyspą łączyła się znów w jedno. Ale tym razem nie zwróciłam na to uwagi. Musiałyśmy iść dalej.
Czy wspomniałam, że uciekły nam konie? Ta... przeze mnie. Nie uwiązałam ich. Ale i tak jest za wąsko jak dla nich. Ina to się chyba nawet ucieszyła... Ale nie wiem, czy była tak szczęśliwa na perspektywę wielodniowego marszu.
Pod wieczór udało nam się dotrzeć pod samą bramę zamku. Dziwne było to, że zawsze oporna, teraz otwierała się nawet bez najmniejszego skrzypnięcia. Ale to nie był koniec niespodzianek! Drzwi również otwierały się bez zastrzeżeń. I było cicho... Tylko torba Iny hałasowała i wierciła się na każdą stronę.
Zaraz! Torba się wierciła?!
-Powinnyśmy się pośpieszyć i rozpalić ogień - powiedziała tym swoim dziwnym bezbarwnym głosem.
-Zaiste inteligentnie! Rozpalić ogień w zamku? Może na dywanie? Z tronu? - burknęłam niegrzecznie.
-W sali audiencyjnej jest sporo spróchniałego drewna i kamienna podłoga.
-Możliwe... - zamyśliłam się. Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie jest sala audiencyjna. - Chodź! - krzyknęłam i ruszyłam prowadzona przeczuciem.
Biegłyśmy przez długi korytarz. Nie miałyśmy dużo czasu. Skąd to wiem? Nie wiem... Przeczucie? Sala była na samym końcu holu. I faktycznie. Na kamiennej podłodze leżała cała masa zepsutych i starych krzeseł oraz stołów. Razem zabrałyśmy się za formowanie czegoś palenisko-podobnego. Do środka dałyśmy jajo.
Gapiłyśmy się na ogień przez parę minut. Potem nie wiem czemu, powiedziałyśmy chórem ten głupawy wierszyk:
-  Z ognia stworzone, w ogniu urodzone, ogniem miażdżące, w ogień się przemieniające...
Wtedy stało się coś niezwykłego. Całą salę zapełniło rażące światło. Trwało to tylko chwilę. Potem nie było już ani ognia, ani jaja. Tylko dwa małe stworzonka.
Wyglądały jak miniaturowe smoki. Były zielone. Jeden spojrzał na mnie, drugi na Inę.
- Imbolc - wymamrotała Ina patrząc jak zaczarowana na małego smoka.
- Mitsuko... - zawtórowałam jej.
- Dwa ciała, jedna dusza. Dwa światy, jedna galaktyka. Ja i ty, ty i ja... - powiedziałyśmy znów chórem.
Tylko tym razem do tego "chóru" dołączył jeszcze jeden, męski głos. Odwróciłam się w stronę wejścia. Był tam wysoki mężczyzna uśmiechający się. Podchodził do nas.
Był elfem. Miał długie blond włosy i podłużną twarz. Oczy miał zielone i lekko skośne. Ubrany był podobnie do mnie: biała koszula, brązowe spodnie i zielona kamizelka. W tali miał zapięty pas pełny różnych sztyletów i innej drobnej broni. Ogólnie był nawet przystojny. Ina chyba też tak myślała.
-Witam, panie - przywitał się elf. - Nazywam się Persentiatur.
-Perse... Co? - zapytałam. Ina oczywiście była zahipnotyzowana.
-Wystarczy Perse. A wy to Ina i Wilhelmina? - zapytał kłaniając się delikatnie.
-Will. Nigdy więcej nie mów do mnie Wilhelmina. Jestem Will. - Mało co potrafi mnie aż tak wkurzyć. Ale wypowiadanie mojego imienia w pełnej formie doprowadza mnie do szewskiej pasji...
-Dobrze, dobrze Wilhelmino - powiedziała nagle Ina z diabelskim uśmiechem.
-Ina, ty się lepiej zamknij - Na nią byłam jakby uodporniona...
-A co  byście powiedziały na trochę wyjaśnień? - wtrącił się Perse.
-Oczywiście! - wykrzyknęła niezwykle entuzjastycznie Ina.
- Przydałoby się - odparłam.
Zapadła chwila ciszy. Perse usiadł obok nas i zerkną na smoki. Nagle mnie olśniło.
-Przeczucie! Ty jesteś przeczucie! - krzyknęłam. Nie bardzo wierzyłam, w to co mówię, ale... przeczucie...
-Możliwe, ale nie to chciałem wam wyjaśnić - powiedział uśmiechając się chytrze.
Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego podnosząc jedną brew. Ina zwijała się ze śmiechu. Małe smoki nie bardzo wiedziały, co się dzieje.
-Chcę wam powiedzieć, coś o was... - dodał.
-Panie Pers-coś-tam. Ja akurat wiem o sobie wszystko. Może ty masz jakieś problemy... - powiedziałam opanowanym głosem.
-Skarbie... Ty w sumie wiesz tylko jak masz na imię...
Ina zwijała się ze śmiechu. Początkowo próbowała to ukryć, ale teraz parskała jak koń.
-Ina zamknij się! - krzyknęłam.
Posłuchała się... na parę sekund. Potem znów rżała jak idiotka.
-To skoro jesteś taki obeznany, to słucham - wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby.
-Jesteście siostrami. - I to zdanie wystarczyło, żeby Ina się zamknęła, a ja zdziwiła. - Bliźniaczkami. - dodał. Teraz już obie siedziałyśmy z rozdziawionymi ustami i słuchałyśmy bez słowa. - Magicznymi. Ale to jest inna magia niż ta w Gildii. Imbolc i Mitsuko to też w pewnym sensie wasze rodzeństwo. Jeździec tworzy taką więź ze swoim smokiem. Wręcz nierozerwalną. Gdy jeden ginie, umiera też drugi. Ale nie będę wam tłumaczył nic więcej. Znajdzie sobie jakąś komnatę i wyśpijcie się. Jutro pogadamy.
Wstał i wyszedł. Tak po prostu. Zostawił nas obie kompletnie zdezorientowane. Dopiero po kilku minutach udało nam się pozbierać i również wyjść z sali audiencyjnej. Wcześniej smoki wspięły się nam na ramiona i ułożyły wygodnie.
Wybrałam pierwszy pokój z brzegu. Jak na złość był zielony, a słupy przy wielkim baldachimie były we wzory ze smokami. Nie przebierając się, nawet nie ściągnęłam torby bądź płaszcza, rzuciłam się na łóżko. Mitsuko przeniosła się z ramienia na mój brzuch. Tam ułożyła się wygodnie i zasnęła.
- Zazdroszczę ci... Ja nie zmrużę oka przez całą noc - wyszeptałam do niej.
I nie myliłam się. Nie docierało do mnie to, co się stało. Myślałam nad tym, próbowałam to sobie poukładać, ale nic z tego...
Przez tyle lat myślałam, że jestem zupełnie kimś innym. Że jestem... po prostu zwyczajną Złodziejką. Ciekawe co powiedziałby na to Mars. Albo Damian...

Post poprawiony 16 III 2013 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz