Trochę przed wschodem słońca
przygotowałam śniadanie i obudziłam Will. Postanowiłam ją jeszcze trochę
podręczyć pytaniami o jej przyjaciela z samego rana. Może niedobudzona uchyli
mi rąbka tajemnicy.
-Opowiedz mi coś o swoim
przyjacielu- rzuciłam niby od niechcenia.
-Ina... zlituj się. Co chcesz o nim
wiedzieć, hę? - powiedziała półprzytomnym głosem.
-Wszystko.
-Ta... zaiste szczegółowe
wyjaśnienie. Możesz dokładniej. Powiem ci, co nieco, jeśli dasz mi potem
spokój!
-Powiedz mi, kim dla ciebie jest,
jak ma na imię, kiedy i w jakich okolicznościach go poznałaś... Dosłownie
wszystko! Jak zaspokoisz moją ciekawość to ci dam spokój jeśli nie to będę cię
dręczyć dopytywaniem się o szczegóły- powiedziałam podekscytowana że udało mi
się ją podpuścić.
Will zrobiła taką minę, jakby
chciała mnie walnąć. Ale odetchnęła tylko głęboko i zaczęła.
- Damian to mój bliski przyjaciel.
Jest bratem... - zawahała się. Coś przede mną ukrywała... - ...mojego
współpracownika. To do niego uciekam, kiedy mam problemy ze Złodziejami. Coś
jeszcze?
-Chyba nie mówisz, że to wszystko?
Weź musi być coś jeszcze. Chyba, że chcesz kolejną bliznę do kolekcji.
- Nie, obejdzie się... - burknęła i
wstała. - A teraz idę się umyć. Śmierdzę, jakbym wlazła do chlewu...
-To ja popilnuję rzeczy i jak
wrócisz to pójdę zrobić to samo.
***
Po kąpieli ruszyłyśmy w dalszą
podróż. Znowu na koniach... Dzisiaj już tak nie bolało, ale wczoraj to było
piekło.
Po południu udało się nam dojechać
do tej doliny Jakiejśtam. Nazwy nie pamiętam, ale nigdy nie widziałam takiej
gęstwiny. Nie mogłyśmy jechać konno tak tego wszystkiego tam było. Co jakiś
czas zadawałam Will pytania w stylu naszej porannej rozmowy. Ostrzegałam, że po
niedoborze informacji jestem wkurzająca, ale ona nie wzięła sobie tego do serca
i teraz cierpi. Prawie mi się jej szkoda zrobiło. Prawie.
Szłyśmy i szłyśmy, w pewnym
momencie poczułam przemożną chęć skręcenia w lewo. Nie myśląc w cale zrobiłam
to.
- Ina! Zaczekaj! - krzyknęła Will i
ruszyła za mną.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie,
co robię, ale nie zwróciłam na nią najmniejszej uwagi. Coś mnie pchało do
przodu. W pewnym momencie stanęłam jak wryta. Przede mną była kępa
bujnego zielska, pochyliłam się i zanurzyłam w niej ręce.
Wyciągnęłam stamtąd niezwykłej
urody, duże, ciemnozielone jajo. Miało na całej powierzchni jasnozielone
zdobienia w kształcie roślin, i jedną przekątną linię ciągnącą się przez całość
i tworzącą elipsę.
-Ale... - zająknęła się (chyba
pierwszy raz) Will. - Ale... One wyginęły...
-Co wyginęło?- spytałam
nieprzytomnie.
-No... nie wiesz? - Dziewczyna
jakby otrząsnęła się i znów patrzyła na mnie i to coś, co trzymałam w ręku
całkiem poważnie.
-Jeśli masz na myśli smoki to chyba
wiem, ale nie wiem skąd to wiem.
Na serio nie wiedziałam, jakiś głos
w głowie za to mówił mi, co mam robić. Powiedział mi, że jajo należy trzymać w
cieple, więc je włożyłam do torby.
-Ty... też to słyszałaś? - zapytała
zdezorientowana Złodziejka.
-Jak byś była łaskawa zauważyć,
jestem teraz w czymś w rodzaju transu, więc wyrażaj się jaśniej - powiedziałam
całkiem bezbarwnym głosem.
-Coś... Coś mi mówi... Że to
trzeba... Trzymać w cieple? Nie rozumiem...
-A tak, to. Temu chodzi o to, że to
jest jajo. Żeby z jaja się coś wykluło musi ono zostać ogrzane. Nie mamy go
czym ogrzać więc je włożyłam do torby. Masz jakieś ciepłe ciuchy? - wszystko
wypowiedziałam tym samym bezbarwnym głosem co przed chwilą.
Byłam spokojna, za spokojna jak na
mnie. Coś było nie tak.
-Ta... - powiedziała i wyciągnęła z
torby dość sporo zielonego materiału... Nie! To była jakaś kiecka! Ale, po co
jej sukienka?
Nie wypowiedziałam swoich
wątpliwości na głos tylko bez słowa wzięłam, co dała i włożyłam do torby.
Ułożyłam jak tylko się dało żeby jajo było ogrzane.
-Ruszajmy dalej, coś mi mówi, że
teraz powinnyśmy być dwa razy ostrożniejsze.
-Kiedy ja nie jestem ostrożna... -
burknęła Will i wróciła na ścieżkę.
Nie odpowiedziałam. Nie dzisiaj.
Dziś jestem nie swoja, nie chcę żeby to zauważyła.
Poszłam za nią i obie dosiadłyśmy
koni. Ruszyłyśmy dalej uciekając, choć nikt nas już nie ścigał.
***
Wieczorem zatrzymałyśmy się przy
niewielkim jeziorku. Will poszła zapolować a ja miałam rozpalić ognisko.
Zapaliłam gałązki i siedziałam
patrząc w ogień. Po chwili wyciągnęłam z torby jajo i wsadziłam je w sam środek
ogniska.
-Ina! Co ty do cholery robisz? -
krzyknęła Will biegnąc w moją stronę z jakimś zwierzęciem przerzuconym na
plecach.
-Smoki to stworzenia ogniste, nic
się im nie stanie.
-Ta... a jajo? Co by było, gdyby
pękło? - mówiła ostrzegawczym tonem, patrząc znacząco na jajko.
-Nic się nie stanie. Z ognia
stworzone, w ogniu urodzone, ogniem miażdżące, w ogień się przemieniające -
wyrecytowałam jakiś dziwny wiersz. Miałam już dość dziwactw tego dnia.
-Wiesz co... połóż się. Ja wezmę
obie warty... - powiedziała dziewczyna patrząc na mnie jak na wariatkę.
Nie miałam jej tego za złe, sama
zaczęłam się zastanawiać nad stanem mojego zdrowia psychicznego.
Nie sprzeciwiłam się.
Post poprawiony 16 III 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz