Pierwszy raz od ponad czterech lat
ktoś mówił mi, co mam robić...
Rozpaliłam niewielkie ognisko
dobrze ukryte pod koroną drzew, tak, aby dym nas nie zdradził. Zaraz! Co ja
sobie myślę! Jakby nas chcieli znaleźć, wykorzystaliby jedną z tych swoich
sztuczek. Ale ostrożności nigdy za wiele...
Ta Ina wydała mi się strasznie do
mnie podobna. Nie tylko z wyglądu, ale ze sposobu stania, chodzenia, biegu itp.
Jedno, co nas różniło to charakter. W moim mniemaniu dziewczyna była strasznie
wybuchowa i szybko-się-poddająca. Zupełnie inna jak ja. Ja jestem nieufna,
twarda, opanowana...
Usłyszałam trzask gałązki z prawej
strony. Nie odwróciłam gwałtownie głowy, tak jak zrobiłby to każdy, tylko
udawałam, że nie zwracam na to uwagi i tylko delikatnie odwróciłam wzrok w
tamtą stronę. Stała tam dwójka młodych magów.
Dokładniej: Erick i jeszcze jeden
młody mag. Wydawało im się, że ich nie zobaczyłam. Grubo się mylili.
- Nie ma z nią tej drugiej -
wyszeptał nieznany mi mag. Zdziwiło mnie to, że usłyszałam ich z tak dużej
odległości. A może po prostu oni nie umieli zachowywać się cicho?
- Idzie - odparł szybko Erick i
razem z tym drugim przykucnęli w krzakach.
Spojrzałam w stronę, w którą
odeszła Ina. Wracała teraz z dwoma królikami trzymając je w jednej ręce za
tylne łapy.
- Przyniosłam kola... - zaczęła,
ale ja nie dałam jej skończyć.
- Zwijamy się! - krzyknęłam do
niej.
W trakcie obserwowania magów
zdążyłam po kryjomu zgasić ogień i schować krzemienie do torby. Teraz
wystarczyło tylko wstać i uciec.
Ina była nieco zszokowana, ale gdy
zza krzaków wypadli magowie bez zastanowienia puściła się biegiem za mną. Nawet
nie zdążyła upuścić złapanej zwierzyny. Magowie zaczęli ciskać w nas pociskami
mające nas unieruchomić.
Skąd to wiem? Nie mam zielonego
pojęcia. Może przeczucie, które jak już wiecie nigdy się nie myli.
Odwróciłam się i biegłam chwilę
tyłem, posyłając w stronę chłopaków ostrzegawczy strzał. Gdy udało nam się
zniknąć za zakrętem wepchnęłam Inę w krzaki, a sama skoczyłam tam za nią.
Magowie przebiegli obok naszej kryjówki i zatrzymali się niedaleko.
- Zniknęły... - powiedział Erick.
- Myślisz, że one wiedzą... -
odparł ten mag, którego nie znałam. W przeciwieństwie do Iny, która okazało to
przez wyraz twarzy.
- Nie. To zwykłe slumsiary...
- Nie zapominaj, że jedna jest
dobrze znana w Gildii.
- Ta... Druga też. Wracajmy.
- Szybko się poddali. Ale to i dla nich lepiej.
Po przeciwnej stronie wąskiej
ścieżki zobaczyłam gestykulującego Marsa. Przekazał mi, że musi ze mną pogadać
na osobności, i to bardzo szybko. Gdy tylko magowie zniknęli za zakrętem
przekazałam cicho Inie, żeby chwilę zaczekała, a sama po drzewach przeszłam do
Marsa. Oddaliliśmy się kawałek, a on wyciągną w moją stronę torbę, z którą
prawie nigdy się nie rozstawałam. Spakował do niej koszulę i spodnie na zmianę,
sukienkę, którą trzymam tylko na wszelki wypadek (ciekawe, po co) i cały zestaw
noży, sztyletów, grotów do strzał i zapasowych cięciw. Były tam też podpłomyki
zawinięte w szmatę i kilka bandaży. A najgłupsze, co mógł mi przynieść, to był
flet...
- I na cholerę mi to? - zapytałam
gdy już skończyłam oglądać to, co mi przyniósł.
- No bo ty to już raczej do miasta
nie wrócisz... - odparł naśladując moją pozę: skrzyżowane ręce na piersi i
przenikający wzrok.
- Nie parodiuj mi tu teraz tylko
gadaj, co masz przez to na myśli! - Może nie byłam dla niego zbyt miła, ale od
dzieciństwa role się nam odwróciły... Kiedyś on był wredny.
- W godzinę zdążyli obwiesić całe
miasto plakatami z twoją mordą. I tamtej drugiej dziewczyny.
- Śledzisz mnie? - zapytałam
odwracając gwałtownie głowę w jego stronę.
- Nie... Śledzę ich. - Ruchem głowy
wskazał stronę, w którą odeszli magowie.
- Co wiesz? - zapytałam krzyżując
ręce na piersi.
- Jeden z nich to Mikołaj. O nim
nie wiem niczego więcej. Ten drugi to Erick. Pełnoprawnym magiem jest od
niedawna. Nie jest jakiś szczególnie uzdolniony. Wracam do miasta - zmienił
nagle temat.
- Dzięki. Kryj mnie jakoś.
Rozstaliśmy się. Na koniec jeszcze
Mars spojrzał mi w oczy. Poczułam się... trochę dziwnie. To było szczególne
spojrzenie. Trwało jednak krótką chwilę. Potem chłopak odbiegł.
Do wieczora nawet się do siebie nie
odezwałyśmy. Znalazłyśmy kryjówkę na noc i ustaliłyśmy warty. Dopiero przy
ognisku i królikach udało mi się zadać jej pytanie.
- Ina... Powiesz mi o sobie coś
więcej? Tylko bez wykrętów i kłamstwa. Jesteśmy jakby na siebie skazane.
Starałam się być uprzejma, ale ja
po prostu nie potrafiłam. Tyle lat starania się być bezwzględną i nieugiętą
robi swoje. Szczególnie wtedy, gdy człowiek chce być wyjątkowo miły.
-A co niby mam ci powiedzieć? -
spytała.- To, że jakaś głupia kobieta najpierw się mną zajmowała a potem
wyrzuciła na zbity pysk? A może to, że w wieku siedmiu lat musiałam się nauczyć
żyć na ulicy? Czy może to, że gildia się na mnie uwzięła, bo podobno ktoś stwierdził,
że jestem dzikim? A może wolisz opowieść jak dostałam białej gorączki i zabiłam
w przypływie szału dwudziestu ludzi? - Wydawała się być bardziej opanowana niż
wcześniej, albo chciała sprawiać takie wrażenie.
- Eh... to mi powinno na razie
wystarczyć. Ale chodziło mi o dane bardziej personalne. Wiek? Nazwisko?
- Ha ha ha, bardzo śmieszne. Wiesz
jak pocieszyć człowieka. Jestem Ina Złodziej, szesnaście lat.
- A... Okey. Dobrze jest wiedzieć
coś o kimś, z kim się ucieka z miasta.
Od dawna wyznawałam tą zasadę.
Drugiej jej części jednak nie ujawniłam. "Jednak niech on nigdy nie dowie
się niczego o tobie"...
- A ty powiesz coś o sobie? -
spytała jakby czytając w moich myślach.
- Powiedz, co chcesz wiedzieć. -
Znowu spoważniałam i wyprostowałam się. - Wolałabym nie powiedzieć za dużo...
- Mów cokolwiek, możesz powiedzieć
jak się wychowałaś. Obojętnie, tylko mów.
Ciekawe podejście... - pomyślałam.
- O moim wychowaniu nie ma, co
mówić. Wychowałam się u złodziei razem z asystentem. On jest starszy o dwa
lata, i zawsze był zazdrosny o moje zdolności. - Oczywiście miałam na myśli
Marsa, ale po co mam go zdradzać? - Kiedy miałam dziesięć lat zaczęłam pracę u
Złodziei. Dwa lata później stałam się jednym z najlepszych Złodziei. Dziś boją się
mnie nawet w Gildii. - Zazwyczaj nie jestem aż tak rozgadana, ale coś w środku
kazało mi opowiedzieć wszystko. - Też mam szesnaście lat, ale kiedy dokładnie
mam urodziny to nie wiem. Kiedyś tak na wiosnę, bo wtedy mnie znaleźli. Nie
znam rodziców...
Zamknij
się wreszcie! - skorciłam sama siebie w myśli. Ale Inę widocznie to
interesowało.
- Słyszałam o tej rzezi, ale nigdy
nie skojarzyłabym jej z tobą. Ale nie przejmuj się, też nie jestem święta.
Uśmiechnęłam się do niej. Pierwszy
raz od kilku lat uśmiechnęłam się. I to nie ironicznie lub wrednie, tylko
szczerze...
I nagle uświadomiłam sobie, że
teraz aż dwie osoby wiedzą o mnie prawie wszystko. Kiedyś nawet nie
dopuszczałam do siebie myśli, że choć jedna wie tak wiele.
- Zdziadziałaś Will - powiedziałam po
cichu do siebie. Ina mnie nie usłyszała.
Zjadłyśmy kolację i ja zostałam na
warcie. Nie wiem czy dziewczyna zasnęła, ale leżała do mnie tyłem i nie
odzywała się. Ja, głupia franc wyciągnęłam z torby flet i zaczęłam grać. Nie
mogłam się powstrzymać. Tak, miałam być skupiona, ale taka właśnie byłam! Gdy
gram mam takie uczucie jakby się rozdzieliła na dwoje. Jedna ja gra, a druga
siedzi obok, słucha i czuwa...
Post poprawiony 15 III 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz